KONIEC ŚWIATA - KINO MOCKBA
Lou & Rocked
Boys c/o Rockers Publishing 2005
Autor tekstów: Jacek Stęszewski
1. Atomowe czarne chmury
2.
Belfast
3. Granat w plecaku
4. Ulice miast
5. Siedem zwykłych dni
6. Black Russian
7. Kabaret przy głównej ulicy
8. Rozstrzelane myśli
9. Kino Mockba
10. Jeszcze wyżej
11. Dziewczyna z prowincji
12. Kości
spod skóry
13. Mizeria
14. Jeszcze
mamy Rewolwery
Atomowe czarne chmury
I znów jest czwarta w nocy
A u mnie pali się światło
Między drugim a czwartym piętrem
Jesteś fundamentem tam,
Gdzie stoi przy bloku, blok
I niech to diabli wezmą
Jeśli nie wiem tego na pewno
Podnoszę w górę ręce na zewnątrz mam serce tam
Gdzie stoi przy bloku, blok
Tysiące domów i złamanych serc
Czarne chmury
Atomowe czarne chmury
A tu na samym dole
Kieliszek mocnej wódki na stole
Modlimy się na wskroś
Byleby było jakoś tam
Gdzie stoi przy bloku, blok
Alkoholowi w bloku sąsiedzi
Znów przyszła wiosna nie wiedzieć, kiedy
Niekonwencjonalny śmiech
A w żyłach wciąż pulsuje krew
I stoi przy bloku blok
Belfast
Wisimy na przepaścią i nadstawiamy kark
Po wczorajszej nocy na zębach osad mam
O jak dobrze jest z kufla pić piwo, które znam
Brzęczą muchy brzęczą szyby pod powieki dym się wkradł
Próchnieje nasz czas i drętwieją nogi
Wytrzepmy, więc z kieszeni piach
Bo znaleźliśmy się w tym koszmarnym śnie
Po tej samej stronie dnia
Życie to konieczność zrozumieliśmy to wreszcie
Stoją w miejscu nasze domy w bezrobotnym mieście
Oczy płaczą od pogardy i pełno wokół krwi
Dawno temu już przed nami zatrzaśnięto drzwi
Za każdym ciężkim ciosem kolejny pada cios
Odbija się od okien nasz zachrypnięty głos
Zastyga krew na palcach i zamarzają sny
Niech do domu idą inni a na ulicę wyjdźmy my
Granat w Plecaku
Na pamięć znamy swą piosenkę
Już tyle czasu ręka w rękę
I podczas nerwowo iskrzących dni
Obgryzamy swe palce do krwi
Jak betonowe miasto ciemne
Znam Cię jak przeczytaną księgę
Więcej trzeba, aby siebie zadowolić
Na coraz więcej możemy sobie pozwolić
Patrzą na nas budki z papierosami
To tramwaj, który znam a w plecaku kromki mam
I niech rzucają w nas pestkami
Nie przejmuj się ja i tak w plecaku granat mam
W objęciach ulic w zamieszaniu
Jesteś zapachem na moim ubraniu
Połamane leżą łóżka drżą spuchnięte lepkie usta
Cichosza
Te obce noce w obcych ścianach
Wciąż tak często budzisz się sama
Gdzieś za miastem za murami
Skóra i ciało rozorane pazurami
Wykrztuśmy to, co siedzi w gardle
Tu na zmęczonym prześcieradle
Na mej ulicy pod nogami skrzypi śnieg
Na mym osiedlu po ścianach pełza zmierzch
Ulice miast
Zerwany spokój
Poczerniałe bzy
Na froncie noże
Wśród skrzepniętej krwi
I koszmarne sny
W te przeklęte dni
Dopijam zimną herbatę
Idę porzucać granatem
W fabryce ludzie
O popękanych rękach
Słucham bicia
Bursztynowego serca
Tyle rzeczy wokół nas
Nad nami ciasny czas
Tłuste ulice miast
Tu niebezpiecznie
Powietrze drży
Zdążyło trochę
Już uciec nam krwi
Pourywane sny
Śliskie listopadowe dni
Szczęście może przyjść potem
Szukam ciebie zza wytłuczonych okien
Między dziurawymi piętrami
Wołam drukowanymi literami
Siedem Zwykłych Dni
Życie płynie tu niełatwo
Majowa flaga nad klatką
Wieje na spróchniałych ludzi
Pośród domów, gmachów, ulic
A w osiedlowych piwnicach
Zamienionych na kawiarnie
Na pianinie rżną Chopina
Smutne nocą lśnią latarnie
I jeszcze jedna noc
I ten jeden dzień
I tak przez siedem zwykłych dni
Niepewne chwile tak
Przez siedem zwykłych dni
A przez siedem nocy i dni
Gasną oczy milkną wargi
Łatwiej pozbywam się złudzeń
W świecie niehumanitarnym
Wszystkie dziewczęta z fabryki
Nie rozmawiają już z nikim
Tytoniowe blade usta
Nie pytają już o nic
Z wielkich państwowych urzędów
Wyganiają nas z rozpędu
Syn pianisty syn premiera
Komunisty czy żołnierza
Kochankowie z supermarketu
Zaszczepieni na miłość i łzy
Masz dziewczynę z Internetu
Z Internetu mamy sny
Black Russian
Podpalili domy, miasta i kościoły
Poderżnęli gardło i ochrzcili nas krwią
I nad rzeką w środku dnia
Wiem nie spotkam Ciebie tam
Zrzucili kotwice i zamarzła mgła
Wyprodukowali bomby i wytresowali psa
Ta chwila jest w tej chwili ona trwa
Jesteś ty obok jestem ja
Wyczyścili lufy karabinów i różaniec
Wybili nam zęby i rzucili je na szaniec
A my pod płaszczem haniebnych słów
Umieramy podczas snu
Przecieram oczy, by widzieć wszystko lepiej
Jak łamią pazury gryzą asfalt, drapią lód
Śmieję się przez sine łzy
Nic nie mówię i marszczę brwi
Śmieję się przez sine łzy
A gdy wyjdę zamknę drzwi
Stoję nieruchomo, nieruchomo ciągle stoję
A tuż obok mnie leży całe życie moje
Patrzę na boki, w górę i w dół
Tak jakbym, co dzień rano walił głową w mur
Kabaret przy głównej ulicy
Miasto umiera chleb pachnie jak krew
Rynek ziewa, co świt
Śpiewak, który zaśpiewać miał
Umarł, nie zaśpiewa nic
On tak dużo chciał a ona
Jeszcze więcej niż on
Skończyli w brudnej wodzie
A w kuchni potłukło się szkło
Kabaret przy głównej ulicy
Dawno przestał grać
A w kuchni potłukło się szkło
Kabaret przy głównej ulicy dawno przestał grać
Dawno przestał grać
Przestał grać
Podziemna, żołnierska
Melodia wokół gra
Szczerbaty fortepian
Coś krzyczy, krztusi się, łka
Drętwieją źrenice gorące
Tak kocha się tylko w dzień
Między prawą a lewą
Początkiem końcem i snem
Odciski zostały na głowach
Jeszcze świeża na ulicach krew
Mocniej wykręca kark
Król w ostrogach, co głupi ma cel
Za oknem i na zakręcie
Nieszczęście walimy w pysk
Żyjąc wciąż obok siebie
Wśród zaparowanych szyb
Rozstrzelane Myśli
W mej głowie rozstrzelane myśli
I nic nie przyśni się już dziś
A za sumienia murem wojsko
Krwawym sznurem maszeruje w blady świt
W sercu bałagan nieład wicher
W gazetach, co rano i brzask
Stronice pełne są niedobrych liter
I diabli wezmą nas
Ktoś się całuje pod zegarem
Ktoś wiesza się na byle, czym
A nam tu razem pod biało krwawym sztandarem przyszło żyć
Nawet nie zerkam dziś przez okno
Bo nogi zabraniają iść
Leże pod kranem
Tak i moknę przy oknie samotnie
Znów pod podeszwa jest podłoga
A cos, co było dalej trwa
I wszystkie niewypowiedziane słowa
Krążą wokół nas
Kino Mockba
Wciąż jestem tutaj
Chociaż miało mnie tu nie być
Jeszcze się włóczę
Po kioskach i cmentarzach
Już komuniści
Klękają do pacierza
A drzewa nucą złe pieśni o żołnierzach
Bądź ze mną tutaj
Pośród rozstrzelanych pól
Omińmy szlaki
Zaminowanych dróg
Bądź ze mną tutaj
Nie doścignie nas tu Bóg
Wśród czarnych wołg
Przemówił radziecki czołg
Uciekaj z kina Moskwa
I kiedy zimne dopadną mnie dreszcze
Z czterech stron otoczą
Karabiny wroga
Podziurawią powietrze
I rozszarpią liście drzew
Dymią spocone
Ciepłe lufy rewolwerów
Z daleka słychać
Wrzask pijanych oficerów
Znów łamią cisze
Wszelki spokój między nami
Kaleczą ziemię
Twardymi bagnetami
Morderców pałac
Tam mołotow doda prądu
Wciąż umieramy
Po kolei z ręki rządu
Nie wiem czy wierzyć
W te rewolucyjne czary
Jak nie ma winnych
Oskarża się ofiary
Wciąż jestem tutaj
Chociaż płaszcz mój już dziurawy
Próbuje zszywać te rozprute sztandary
Prosto do piekła
Tak tą droga pójdę stąd
Czas płynie dalej
Chociaż zakrztusił się krwią
Jeszcze Wyżej
Znów ze śniegiem jem śniadanie
Błądzę w mroku tu za karę
Łykam wiatr ostatnim tchnieniem
Ledwo żywych sił
Za kolejna wschodnia granią
Czyha Bóg z zatrutą szpadą
Patrzy z góry niewzruszona
Konstelacja gwiazd
Jeszcze wyżej, wyżej w górę
Protestuje serce harde
W wielkiej paszczy Siula Grande
Wszechogarniająca cisza
Nie pozwala spać
Jak ból ugaszony śniegiem
Pod atramentowym niebem
Dotykam pustki palcami
Z głębokiego dna
Dziewczyna z Prowincji
Wypełnił nas spirytus
Od samych stóp do głów
A pod ukraińskim niebem
Pije anioł stróż
Nie płacz już dziewczyno
Rozmażesz z rzęsy tusz
Pod gwiazdami między nami
Koniec nerwów już
Hej dziewczyno z tej prowincji ty jedyna
Gdzie tej nocy śpisz
Kiedy wrócisz nie wie nikt
Już słońce za chmurami
Więc pijmy pókim zdrów
Śnieg już okrył szczyty gór
Karnawałem snów
Wszystkich pożółkłych liści
Nikt nie policzy już
Pij jak pija komuniści
Nie rozlewaj znów
Już koniec zbędnych wzruszeń
Za oknem świta znów
Polej rany spirytusem
I uciekam już
Już pod starym kościołem
Zbiera się ludzi krąg
Nieprzytomny schodzę na dół
O tobie myśląc wciąż
Kości spod Skóry
Wstaje tak, jak co dzień wstaje
By znów widzieć, co widziałem
I wciągam to powietrze
Idąc krokiem metr po metrze
A rozczochranej chwili
Czas zwątpienia zanik siły
W kwadracie ciasnych ścian
Zagaś już światło zakręć kran
Skwierczy serce coś u góry
Wyrywa kości spod skóry
A ta jedna myśl nerwowa
Rozszarpuje mnie bez słowa
Wstaje tak, jak co dzień wstaje
By znów włożyć swe ubranie
Telewizor znów coś powie
Ja podrapie się po głowie
Gdy wiem, że nie dam rady
Na sumieniu zatrę ślady
Majaczy autostrada
Ta noc będzie trwać do rana
Zabierz mnie do piekła biegiem
Byłaś bogiem byłaś szpiegiem
Te sińce zdarte łokcie za czerwone twe paznokcie
Mizeria
Stoczniowcy ze stoczni
Stają się niewidoczni
Górnicy z kopalni stają się niewidzialni
Hutnicy z huty będą bony będą buty
Coraz więcej histerii
Coraz więcej mizerii
I kiedy stanie w ogniu dom uciekaj bracie stąd, bo strzelają
Miasto udławi się gradem bomb
W pewną zimową noc kontrolowaną
W ruinach, zgliszczach znajdziesz mnie tam gdzie trzymamy broń
naładowaną
Stoczniowcy ze stoczni
Stają się niewidoczni
Ludzie ze szklanych ekranów
Udzielają nam wywiadu
Ojcowie i matki z zakładów
Którzy nie mają układów
Klimat szpitalnej kawy
Autostrady zaprowadzą do Warszawy
Stoczniowcy ze stoczni
Zemszczą się na wyroczni
Budapeszt, Praga czy Berlin
Przyjadą czterej pancerni
Ojczyzna będzie za świadka
Mówią, że ziemia to matka
Na grzechów odpuszczenie w ich stronę polecą kamienie
Jeszcze Mamy Rewolwery
Jeszcze mamy, o czym krzyczeć
Nikt nie zaszyje nam ust
W codziennym gwarze i o wieczornej porze
Z ust wypływa lawina słów
Co ważne jest, co po pierwsze
Kto partyzancki zerwał chrust
Jak ciężko mówi się z przyłożonym
Rewolwerem do ust
Jak rozbiegł się tłum
I zwinięto sztandary
A cesarz i król nie zmienili ról
Zza rogu historii słychać fanfary
I kiedyś na pewno wrócimy tu znów
Co warto jest, co nie warto?
Kto kradł owoce w ogrodach?
Ten sam mamy cel i te same mundury
Stąpamy po tych samych schodach
Nikt nie odważy się nas dzielić
Na tych, co bardziej na tych, którzy mniej
Mówca z krzyżykiem pan ze scyzorykiem
Nie podzieli nas za grzech
Raz jeszcze o tym, co było, co będzie
Co powstało kiedyś i trwa
Jak młody poseł zasiadł w urzędzie
Piastował urząd i kradł
Jak ludzie wybiegli do okien
Jak pootwierały się drzwi
A my z transparentem staliśmy za zakrętem
Gdzie pierwsza ulica przecina drugą na krzyż
Jeszcze mamy rewolwery
Przedłużmy więc noc jak się da
Sumienia niegrzeczne łopoczą na wietrze
Każdy wie to, co wiedzieć ma
Jutro miasto zakwitnie, jak co dzień
Ciemną i jasną stroną pnie się wzwyż
A my spotkamy się znów przy urzędzie
Gdzie pierwsza ulica przecina drugą na krzyż
Zbierze się tłum, krzyknie w górę sztandary
Cesarz i król upadną na dół
Na środku ulicy zatrąbią fanfary
I ktoś następny opowie komuś o tym znów