KONIEC ŚWIATA - ORANŻADA
Lou & Rocked Boys c/o
Rockers Publishing 2010
Autor tekstów: Jacek
Stęszewski
1. Porąbana Noc
tekst
2. Bankiet
3. Na Moście w Sarajewie
4. Fania
5. Głuche Telefony
6. Jak Mnie tu Znalazłaś?
7. Szare
8. Oranżada
9. Pust Wsiegda
10. Serce w Paryżu
11. Piracki Rum
12. 1980 II
13. Pust Wsiegda AC Ver
PORĄBANA NOC
Ta porąbana noc i porąbane sny
Znów z łóżka trzeba wstać
I dalej jakoś żyć
Choć czasem nie wiem jak
Życie to stromy głaz
Na który trzeba wejść
By później z niego spaść
Bo wszystko czego chcę
Całe życie być przy tobie
Niech nie zgaśnie nigdy ogień
Który płonie w tobie
Potykam się co krok
Czasami gubię sens
Lecz idę drogą swą
Wiem dobrze gdzie to jest
Gdy droga skończy się
Dalej nie będzie nic
Choć chętnie by się szło
Nie będzie dokąd iść
Gdy rankiem skoro świt
Zawloką mnie pod mur
Aniele Stróżu mój
Pod tym murem ze mną stój
Ta porąbana noc
I porąbany sen
Znów z łóżka trzeba wstać
I zacząć jakoś dzień
BANKIET
Wszystko gotowe wynajęta cała sala
Błyszczą talerze porcelana i lśni szkło
Ten bankiet potrwa dziś długo aż do rana
Społeczny pieniądz tu nikomu nie żal go
Wchodzi sekreta prokurator i pułkownik
Uprzejmym gestem przepuszczają się przez drzwi
Wczoraj w areszcie a dzisiaj jest już wolny
To pan oficer który pił przez cztery dni
Jest pan senator co z reguły bywa wszędzie
Ma brwi krzaczaste oraz strasznie długi wąs
I jeszcze w gości przyszedł a nie na kolędę
Po dwóch kielichach po cywilu Robak ksiądz
Bo to jest bankiet nad bankiety
Białe obrusy i schabowe kotlety
Wódka i szampan sokoły i śpiew
Jak chleb i ciało jak wino i krew
Jeszcze spóźniony pan prezydent i pan premier
Wszyscy czekali na nich nim zaczęli jeść
Z ust prezydenta oficjalne przemówienie
Baczność do hymnu oraz sztandarowi cześć
Z każda godziną bardziej zapełnia sie parkiet
Twarze czerwone do głowy uderza krew
Orkiestra w rogu gra już głośniej na trzy czwarte
Białe mankiety hej sokoły wódka śpiew
Prezydent z pułkownikiem opuszczają sale
I chwiejnym krokiem wytaczają się na hol
Jeszcze w tym roku zrobię ciebie generałem
Mówi prezydent czule głaszcząc jego skroń
Przewodniczący na parkiecie tańczy śmielej
Jego imieniem nazwali niejeden most
Twarze pijane wyglądają dzisiaj szczerze
Ktoś sie zatacza wymiotuje kaszle ktoś
Na ścianach kość słoniowa obrazy Rembrandta
Wszyscy świadomi swoich salonowych ról
W obrusy wsiąka najdroższy w kraju szampan
Każdy ubrany w swój najlepszy z szafy strój
Kończy się bankiet milkną śpiewy i uściski
Resztki jedzenia oraz nadgryziony tort
Gdy zgasną światła to będzie już po wszystkim
W lustrach pijane twarze zakazanych mord
Orkiestra gra ostatni refren na trzy czwarte
Senator wydłubuje zza paznokcia brud
Słabną toasty i pustoszeje parkiet
Milkną szemrane dźwięki salonowych nut
NA MOŚCIE W SARAJEWIE
Nie spotkamy się w piekle
Nie spotkamy się w niebie
Spotkać możemy się jeszcze
Na moście w Sarajewie
Rzeka oddycha dzisiaj prędzej
W kieszeniach smutek oraz radość
Wszystko co mam trzymam w ręce
Niedoskonała doskonałość
Samotne oczy przed lustrem
Jedźmy nikt nie woła
Kilometr za kilometrem
Przytulam szybę do czoła
Elektryzują dreszcze
Słowa szeleszczą w rozmowach
Między chodnikiem a krzesłem
Oddycham z tobą od nowa
Noszę ciebie pod swetrem
Powietrze pachnie benzyną
Jesteś bijącym sercem
W epokę zmienioną chwilą
Czarne i słodkie czereśnie
Z drzewa co rośnie za bramą
I jeśli zgasnę przedwcześnie
Będę tuż obok za ścianą
I kiedy znów mi się przyśnisz
Mocniej zatęsknię za tobą
Kapelusz mam pełen wiśni
Weź więc parę ze sobą
FANIA
1918 rok
Trzydziesty sierpnia, sowiecki mrok
Czarny pistolet i kule dwie
Spod żydowskiej wyszły sukienki
Pod swetrem miała te parę bomb
Historie pisała nożem
Na Sybir zesłał ją carski sąd
Gdzie z ostrym zmagała się mrozem
Fania co strzelała do Lenina
W końcu zawlekli Fanię na Kreml
Zamknęli w ciemnej piwnicy
Za ścianą czuwał sekretarz KC
Bałagan zamieszkał w stolicy
Nikt o jej planach nie wiedział nic
Męczyli ją bolszewicy
W Symferopolu dojrzała myśl
Gdy ludzi łapali z ulicy
Fania co strzelała do Lenina
Dzisiaj już o niej nie mówi nikt
Milczy też Armia Ludowa
I wrasta w ziemię jej własny krzyż
A władza ta sama choć nowa
Fania co strzelała do Lenina
GŁUCHE TELEFONY
Nie ważne są systemy
Nie liczą się też rządy
Miałem się dobrze trzymać
Miałem być porządny
Nie boję się porażki
I nie dbam o zwycięstwo
Nie lubię polityków
Co życiem naszym trzęsą
Obce twarze
Ciemne korytarze
Pełne głowy
Tylko do połowy
Szare ściany
Szare panoramy
Puste domy
I głuche telefony
A ty ciągle mi uciekasz
Nie mogę cie dogonić
Nie patrzę na zegarek
Nie spieszę się już po nic
I nie dbam o to wcale
Że inni szybciej biegną
Stoję na środku drogi
Już jest mi wszystko jedno
Miałem tu jeszcze wrócić
Iść w prawo albo w lewo
Miałem zobaczyć jeszcze
„Pomarańczowe Niebo”
Wciąż stoję nieruchomo
W nieżywym już szeregu
Umieram na stojąco
Niech inni giną w biegu
JAK MNIE TU ZNALAZŁAŚ?
Znowu wieje wiatr
Może od Zawratu
Podzielił nas czas
Na wrogów i przyjaciół
Pamiętam twoje oczy
W każdej jednej chwili
Pamiętam twój zapach
Na twojej twardej szyi
Powiedz jak mnie tu znalazłaś
W tym rynsztoku w środku dnia
W kałuży z wyrzutów sumienia
W której odbijam się sam
Wciąż o tobie myślę
Gdy nocą śpię przy ścianie
To tylko parę chwil
A może życie całe
Jak dwa samotne drzewa
W tym samym ogrodzie
Daleko nam do siebie
Nie mamy dokąd odejść
Obce mijam miasta
Wśród śnieżnobiałych pól
Raz drzewa rosną w górę
Raz łamią się na pół
Jedni chcą mieć spokój
A drudzy chcą więcej
Chodź pójdziemy razem
Zaśpiewam ci piosenkę
Obce mijam miasta
Wśród śnieżno białych pól
Raz drzewa rosną w górę
Raz łamią się na pół
SZARE
Wciąż ubierasz się na szaro
Szarą szminką zdobisz ciało
Kocham cię pod szarym niebem
Oddychamy szarym tlenem
Szary koniec i początek
Szary wtorek szary piątek
Szare myśli nad głowami
Szary spokój między nami
Szare w życiu korytarze
Szara karuzela marzeń
Szare zdjęcia na pianinie
Szare filmy w szarym kinie
Szare oczy szara droga
Szara sufit i podłoga
Szara spowiedź szary cmentarz
Więcej grzechów nie pamiętam
Jak szare życie na szarym tle
Szare kałuże z szarych łez
Szare korony szarych drzew
Którym juz wszystko jedno
Szare w górze firmamenty
Zimne duchy i zakręty
Papierowe widzę twarze
Jedne częściej drugie rzadziej
Bladzi ludzie w smutnych domach
Brudne psy na zimnych schodach
Ten się cieszy tamten złości
Jeden pije drugi pości
Szare w życiu korytarze
Szara karuzela marzeń
Szare zdjęcia na pianinie
Szare filmy w szarym kinie
Szare niebo w szarym słońcu
Tak jak było na początku
W brudnej odbijam się szybie
Tonę w szarej perspektywie
ORANŻADA
Chciałbym się jeszcze powłóczyć z tobą
Póki żyjemy i mam cię obok
Zjechać z tobą w dół po poręczy
Wspólnie się wyczołgać z nędzy
Schować szczęście tu pod podłogą
Zanim przyjadą i nas wywiozą
Zobaczyć razem niebo po burzy
Skoczyć w kałuże żyć jak najdłużej
Siedzę na ławce i patrzę na słońce
Chyba już dzisiaj nigdzie nie zdążę
Chyba już nigdy nie będzie lepiej
Nie będzie dobrze więc się nie spieszę
Chciałbym się jeszcze powłóczyć z tobą
Póki żyjemy i mam cię obok
Poznać wszystkie diabły i anioły
Elfy strzygi i upiory
Błąkać się w obrazach świętych
Spędzić dwie noce u wiedźm przeklętych
Spotkać tego co się boją
Boga ze zrudziałą brodą
Chciałbym się jeszcze powłóczyć z tobą
Póki żyjemy i mam cię obok
Złączyć się jednym przyjemnym dreszczem
Pochodzić razem nocą po mieście
Zimnym zachłysnąć się majem
Siedzieć i patrzeć na nasze tramwaje
Wypić z worka oranżadę
I wyprowadzić się na stałe
PUST WSIEGDA
Przemyca mnie życie w szaleństwie przez mgłę
Przez lasy urwiska mokradła
Po drodze swe stopy kaleczę do krwi
Przekleństwa się gniotą na wargach
Ledwo co żywych zawloką pod mur
A życie im skoczy do gardła
A potem bez słowa wyniosą za drzwi
Ich żółci i krwi pełne wiadra
Za ręce za nogi chwytają się ról
Ci którym większość przypadła
I jak głodne hieny / kurwy co walczą o kość
Hołota parlamentarna
Historia pokłuta od krwawych już dat
Wisła na mapie jak blizna
I bardziej dziś obce nam słowa są trzy
Bóg Honor Ojczyzna
Jednemu karabin a drugiemu pięść
Walki i strzały w Tybecie
Tam chińskie mundury już ciężkie od krwi
Krew szybko wsiąka w nie przecież
A Bóg się przygląda przez ogień i mrok
Sam nic tu zrobić nie może
Płyniemy przed siebie gdzie nasz ostatni port
W opiece nas miej dobry Boże
Przemyca mnie życie w pijaństwie przez mgłę
Chodź wódki się ze mną napijesz
Tu wódka jest dobra choć czasy są złe
A życie naprawdę jest żywe
Jak po sztormie spokój jak po nocy świt
Usłany ludzką udręką
Królestwo co pęknie odrodzi się znów
Piosenka zostanie piosenką
SERCE W PARYŻU
Serce jej popękało w Paryżu nad Sekwaną
W obcym mieście zasypia sama budzi się rano
Przygniotło ją życie roztrzaskała kolano
Przytulona do kołdry zmawia pacierz pod ścianą
Serce jej popękało w Paryżu nad Sekwaną
Uciekła z niej miłość i zgubiła się radość
W za ciasnej łazience zmywa wino z ubrania
Oczy ma popękane znowu piła do rana
Znów pachnie winem
To co dobre pamięta ze zdjęć
Śle kartki z Elizejskich Pól
Życie wulgarne niewygodne
Zagania pod mur
Jednych nakarmi mlekiem
A drugim da sznur
Serce jej popękało nocą na autostradzie
Kiedyś śmiała się częściej dziś uśmiecha się rzadziej
Usta krwawoczerwone a policzki ma blade
I chociaż nie powinna to wygląda już starzej
Serce bić jej przestało w Paryżu wcześnie rano
Rozsypane wspomnienia odpłynęły z Sekwaną
Na paryskim bruku zostawiała swe ślady
Anioł Stróż powyciągał sentymenty z szuflady
Serce jej popękało w Paryżu nad Sekwaną
W obcym mieście zasypia sama budzi się rano
Przygniotło ją życie roztrzaskała kolano
Przytulona do kołdry zmawia pacierz pod ścianą
Serce bić jej przestało w Paryżu wcześnie rano
Rozsypane wspomnienia odpłynęły z Sekwaną
Deszcz pozmywał z ulicy jej ostatnie ślady
Anioł stróż powyciągał sentymenty z szuflady
PIRACKI RUM
Czerwony świt ostre noże pod żebrami
Nie ma stąd ucieczki i z oczu zniknął ląd
Wszystkie czarne diabły do rana piły z nami
Nie wiedzieć nawet jak minął rok
Choć ostry szkwał łamie życie na pół
Czarne diabły strzegą nas i piracki rum
Ta najpiękniejsza pani to butelka rumu
Przy niej gęstnieje noc i spokojniejszy jest sen
I znowu do rana piliśmy na umór
A po nocy zawsze był dzień
Gdzie do diabła jest nasz dom
Sam już tego nie wiem
W żyłach dojrzało wino i sfermentowała krew
Piliśmy cały czas pod robaczywym niebem
I w portach ponurych miast
1980 II
Chodzę tą ulicą którą znam od dawna
Wydeptałem w niej ścieżki do Boga i diabła
Oswajałem się na niej z ludźmi oraz z życiem
Przytulała mnie w nocy i budziła o świcie
Leżąc na niej widziałem spadające gwiazdy
Z ustrojem i rządem zmieniali jej nazwy
Jeszcze rosną tam drzewa w odstępach od siebie
Razem z nimi korzenie zapuszczałem pod ziemie
W obcych krajach dalekich z sercem na pagonie
W poszarpanych myślach wracałem wciąż do niej
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem
Posrebrzanych pszenicą pozłacanych żytem
Raz i dwa i trzy
Tą samą ulicą co świt
Kolejny krok
Za mrokiem świt za świtem wciąż mrok
Na apelach i wiecach mówcom puchną gęby
Pustoszeją w niedziele narodowe urzędy
Tyle razy to wszystko swe miejsce już miało
Jak poskładać te myśli w jedną wielką całość
Oficerom na czapkach dogasają gwiazdy
Czarne wrony tarzają się w tym co nakradły
Zakochani nie liczą już kolejnych wiosen
Starzec gnie się przy oknie pogodził się z losem
Zima składa ofiary na białe ołtarze
Dorastając w tym kraju trzeźwiejemy z marzeń
Każdy zdążył już uciec w swoja własna stronę
Słońce chowa swą paszczę za ciężką zasłonę
Tłum coś wita okrzykiem czapki lecą w górę
Jezus schodzi z krzyża by zmieszać sie z tłumem
Znowu Bóg sie narodzi w Boże Narodzenie
Trzej Królowie przyjadą a z nimi żołnierze
Diabeł zaciska zęby a Pan Bóg się krzywi
Z nieudanych polowań wracają myśliwi
Ograbieni z wolności przemycają ją w biegu
Własną krwią wypisują jej imię na śniegu
A na wiosnę w tym mieście rozkwitają dziewczyny
W dzikim słońcu pęcznieją wiśnie i maliny
Latem słodkie ich usta czerwienieją w słońcu
Od początku do końca i znów od początku
Ciągle jeszcze siedzimy w tym życia wagonie
Choć juz wielu wysiadło na innym peronie
Ciągle jeszcze siedzimy w tym życia wagonie
Wciąż jedziemy przed siebie to jeszcze nie koniec